Trochę cierpliwości…

-Jak to się zaczęło? – zapytałam babcię.

Zamyśliła się. Na jej twarzy malowało się skupienie. Po chwili odezwała się:

-Dziadek stwierdził: „Skoro u Kwiatkowskich jest, to i my będziemy mieli”.

Wiara i działanie

Gorące pragnienie dziadka i jego decyzja uruchomiły cały proces. Znalazł nawet pomocników: ciocia z Wrocławia przysłała nasiona, a babcia znalazła doniczkę.

-Jedna to za mało! 

Skąd to wiedział? Nie wiadomo, ale był stanowczy i wierzył w powodzenie projektu. Zatem na parapecie w domu stanęło aż 7 doniczek i w każdej z nich znajdowało się nasionko. 

Czas pracuje na twoją korzyść

Minął miesiąc, a potem kolejny. Pozornie nic się nie działo, jednak w głębszej warstwie ziemi zachodziły niesamowite procesy. Tylko w jednej doniczce! 

Działo się, jednak było to niewidoczne dla oczu. Brak dowodów nie wytrącił dziadka z równowagi. „Trochę cierpliwości…” – powtarzał przez kolejne miesiące.

Po roku pojawił się kiełek. Zamiast dawać uwagę sześciu pustym doniczkom, ucieszył się na widok tej jednej. Teraz – po roku – miał dowód, że jego projekt idzie we właściwym kierunku. 

Nie psuj tego, co jest właściwe

Kiedy sadzonka była gotowa, przygotował odpowiednie miejsce. Po posadzeniu doglądał rośliny, wspierał jej rozwój, wykonując wszystkie prace ogrodnicze. Sadzonka stała się krzewem, potem drzewkiem, a w końcu – drzewem, którego korona sięgała ponad dach domu. Zajęło to kilka lat i uznaliśmy, że już czas, aby wydało owoce. „Trochę cierpliwości…” – powtarzał wtedy dziadek. 

Na luzie 

„Ja już nie doczekam owoców, ale wy tak. Wystarczy trochę cierpliwości” – oznajmił. Tak też się stało. Jednak po jego odejściu nikt nie oczekiwał już niczego od drzewa. Przestaliśmy wymagać. Odpuściliśmy. Ono rosło sobie. Rozwijało się. I dopiero po roku od śmierci dziadka stało się to! Mieliśmy swoje własne orzechy włoskie. To, czego żądaliśmy, przyszło do nas dopiero wtedy, kiedy pojawiła się gotowość. Nasza i tego drzewa.

Jaki to ma związek?

Jeszcze tak się zdarza – mimo mojego rozwoju – że chcę, aby mój syn coś w końcu zrozumiał i zaczął działać po mojemu. Najlepiej od razu, gdy mu to powiem. Jednak presja, którą wywieram, sprawia, że sprawy przybierają odwrotny obrót. „OK. Rób, jak uważasz” – w końcu odpuszczam zrezygnowana. I dopiero tutaj dzieje się magia. Myśli, które zakotwiczyły się w umyśle mojego syna, prowadzą go do najlepszego rozwiązania. A wolność podejmowania decyzji sprawia, że jego potencjał rozkwita. Takie połączenie przynosi owoce. Wystarczy trochę cierpliwości…

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top