Walentynki w Tbilisi i gruzińscy celebryci

Cekiny, odbijając światło, mieniły się wieloma kolorami. Grała muzyka. Wykwintne dania – wyłożone na pięknej zastawie – wyglądały jak dzieło sztuki. Kryształowy kielich wypełniono winem. Piękna Gruzinka podniosła go do ust i  upiła łyk. Czas na toast.

Wszystko pasowało idealnie: muzyka, wystrój sali, goście w eleganckich strojach. Na tym tle – nas dwoje – stanowiło ciekawy widok. Dwoje turystów, którzy przypadkiem znaleźli się w tej okolicy i postanowili wypić kawę. Jakimś cudem zostaliśmy wpuszczeni.

To (nie)możliwe

  • Zaraz się rozpłaczę – powiedziałam. – Nie możemy tu być! Nie pasujemy!
  • Dlaczego? – mój mąż próbował zrozumieć.
  • Are these people famous? Are they celebrities? – zapytałam kelnera, który przyniósł właśnie nasze zamówienie. Potwierdził, po czym spokojnie ustawiał kawy i desery na stoliku. Zobaczyłam jeszcze, że dziennikarka i kamerzysta zaczęli podchodzić kolejno do poszczególnych gości i prowadzili z nimi krótkie rozmowy. – Zobaczysz, jutro będziemy na gruzińskim Pudelku – ta myśl mnie naprawdę przeraziła. – Nie możemy tu być! – powtórzyłam z całą mocą.     
  • Możemy – mój mąż powiedział spokojnie. – Zostaliśmy przecież wpuszczeni, jesteśmy obsługiwani jak wszyscy, mamy pieniądze, by zapłacić. Nawet ci celebryci są dla nas życzliwi – w powietrzu machnął ręką, odpowiadając w ten sposób na gest pana siedzącego kilka stolików dalej. – Z całą pewnością możemy tu być!

I zaczął jeść swój deser. Ja też. Słodkie ciasto o delikatnej konsystencji powinno rozpływać się w ustach, jednak wyraźnie wyczuwałam w nim gorycz. Rozglądając się dalej po sali, trawiłam też  słowa mojego męża. Chciałam zrozumieć, o co tu chodzi. Jedna – niby ta sama – sytuacja i nas dwoje – tak różnie na to patrzących. To ciekawe.

Co na to Matka Gruzja? 

Nic. Stała nad miastem nieporuszona. W lewej ręce trzymała puchar wina, a w prawej – miecz przeznaczony dla wrogów. Wtedy właśnie z całą mocą dotarło do mnie, że przez takie myślenie można stać się swoim największym wrogiem. Kiedy świat dawał mi szansę i mówił: TAK, TAK, TAK, to jedno moje NIE  zamykało wszystkie otwarte drzwi i przekreślało możliwości, które właśnie do mnie przyszły. Auć. To zabolało! Ta myśl, że nie ma nikogo – poza mną samą – kto decyduje o tym, co wybieram i co – w związku z tym – czuję, była nieprzyjemna. A potem pojawiła się kolejna myśl. Była o tym, że skoro ja sama się do tego stanu doprowadziłam, to ja sama mogę się też z tego stanu wyprowadzić. Wystarczy myśleć inaczej!

To kwestia wyboru

Niedawno były walentynki i ta gruzińska przygoda z celebrytami wróciła do mnie we wspomnieniach. Po co? Chyba po to, aby przypomnieć sobie, że nie trzeba wierzyć wszystkim myślom, które przychodzą do głowy. To, które myśli wybieramy, zależy tylko od nas. Jednak ten wybór decyduje o tym, jak się potem czujemy. Dobrze czy źle? Zmotywowani czy zniechęceni?

To, w jakie myśli o sobie uwierzymy, to kwestia naszego świadomego wyboru. Wybierajmy to, co nam służy. Róbmy to z miłości do siebie.

2 thoughts on “Walentynki w Tbilisi i gruzińscy celebryci”

    1. Dziękuję za twoją refleksję. Tak, wszystko zaczyna się od myśli. Warto koncentrować się na tych, które nas inspirują i motywują do rozwoju:)

Skomentuj Mirek Cancel Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top